Mariusz Szczygieł

Poezja ratunkowa

Felieton

Zdarzało mi się, że ktoś pytał, o czym jest moja książka Nie ma. Odpowiadałem: jest o tym, jak żyć z nie ma. „Zaraz – dziwiono się - ale jak można żyć z nie ma. Jak nie ma, to nie ma. Co to znaczy żyć z nie ma?”.
Pytałem wtedy: „A lubi pan poezję?”. (Raz była to czeska dziennikarka tv, więc pani).
„Nie bardzo” – padała typowa odpowiedź.
I wtedy stawało się jasne, dlaczego ten ktoś nie rozumie idei tej książki.

Mam wrażenie, że nasza rzeczywistość tak się spłaszczyła, tak wyzuła z duchowości, tak stała się bipolarna (tak-nie, zalajkować-odlajkować, lubię-nie lubię, kocham-nienawidzę), że uratować nas może jedynie poezja. Wieloznaczna i niedosłowna.

Jak człowieka ratuje poezja?
Ratuje go wtedy, kiedy go rozumie.
Jeśli wiersz nie działa na system nerwowy czytelnika, jest wierszem jałowym. Jeśli mam przeżyć intymną relację z jakimś wierszem, musi być taka, żebym długo, bardzo długo nie chciał czytać żadnego innego. Albo nawet nie czytać już nigdy!
Moje największe przeżycia poetyckie to te, po których – paradoksalnie - długo nie sięgałem po następny wiersz.

Nie minął jeszcze rok od śmierci mojego partnera, a nadszedł pocztą tomik z ładnym zdjęciem połowy twarzy poety. Z okładki patrzy na nas jedno oko.
Otworzyłem książeczkę przypadkowo na stronach 12–13 i zacząłem czytać.
Zanotowałem wtedy po lekturze, na czym polegało to poetyckie przeżycie poetyckie. Użyłem porównania, które - mam nadzieję - utalentowani poeci mi wybaczą.
Otóż zapisałem sobie: „Przeczytałem, spadł liść i od tego zatrzęsło się moje miasto”.
Zamknąłem tomik. Nie szukałem już niczego na stronie 14 ani 52, ani 88, ani na żadnej innej.

 

Wiersz Kordiana Michalaka był siedmiomilowym krokiem w mojej żałobie.

choć nie usłyszałem od ciebie
Słowa
usłyszałem wiele
pojaśniało – pociemniało
za oknami  za lasami
los stanął dęba
w biegu
wydarzeń od których
zawrót głowy
i strach
dostałem od ciebie wiersze
które muszę
i chcę
napisać
adres Nieba już znam
lecz boję się
gwiezdnego pyłu
i że to chyba
za daleko
zamknę więc oczy
i wymyślę taką drogę
którą pójdziesz za mną
i którą nie trafi do nas
żaden
zbyt wczesny listopad

Przepisałem sobie ten wiersz, ale nie czytałem go potem kilka lat. Człowiek nie wszystko może wytrzymać. (Choć mówią, że rozpacz jest łatwiejsza od spokoju).

Jakie śmieszne są dramaty poetów, przecież zdają sobie sprawę, że są niepotrzebni. Tak stwierdził Różewicz (Tadeusz, rzecz jasna).
Nie wiem, czy Kordiana Michalaka, autora tomiku Dreszcze z połową twarzy na okładce – zatrudnionego wtedy w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu – dręczy jakieś poczucie zbędności. Mnie jednemu na pewno okazał się niezbędny i nigdy mu tego nie zapomnę.
Znam ten stan, powiedziała mi koleżanka, reporterka, szefowa „Pisma”, ale i poetka - Magda Kicińska. - Mam tak – dodała – z moim ukochanym wierszem, do którego wracam co chwila, jakbym się musiała upewnić, że nadal tak samo do mnie mówi i rozumie mnie jak nikt inny.
A więc wiersz, Drodzy Państwo, może rozumieć człowieka.
Poezja, jak wiadomo, potrafi wydobyć esencję jakiegoś stanu, sytuacji, uczucia.
Idealnie wydobył esencję kilku lat mojego życia Krzysztof Siwczyk. „Opierasz się o powietrze, którym oddychał” – napisał w tomie Centrum likwidacji szkód. Czy można lepiej opisać stan, w którym pozostaje człowiek w żałobie po człowieku?
„Opierasz się o powietrze, którym oddychał” – cóż za esencja! Doskonale wyrażona bezsilność.
Słowa Siwczyka były przystankiem na mojej drodze do zdrowienia. Żałoba - jak dla mnie - jest stanem chorobowym, który musimy przetrwać i wyjść z niego wyleczeni.
Niemoc ta zakończyła się ostatecznie. Ale nie wraz z wydaniem książki Nie ma, choć na to liczyłem. Lecz wraz z wydaniem innej książki, autorstwa kogoś innego i dwa lata później. Mówię o tomie jest/jestem (wiersze wybrane 1960 / 2020) Krystyny Miłobędzkiej. Minęło wtedy pięć lat od mojego odkrycia wiersza Kordiana Michalaka.
Mądra stara poetka, która jak nikt przed nią i po niej nikt, potrafiła zapisać nietrwałość – przypomnę tylko, że o sobie pisała „jestem do znikania”, a o nim (zakładam, że o jakimś nim): „ty, który się nie powtórzysz” – a więc mądra stara poetka podsunęła mi wiersz w postaci jednego wersu.
I on był kropką. Kropką na sześcioletniej żałobie.

Mój ulubiony amerykański poeta Tony Hoagland w „Literaturze na świecie” mówił, że „poeci amerykańscy powinni się nauczyć, jak pisać wiersze, które będą jak zamachy samobójcze w ciele imperium. Na razie jeszcze nie wiemy, jak tego dokonać – ale być może polska poezja potrafi nas czegoś nauczyć”.

Wiersz jak zamach samobójczy w ciele imperium!
Działanie wiersza Miłobędzkiej na mój system nerwowy też mogę określić militarnie. Kiedy go czytałem, raz, dwa, trzy i wiele razy, kiedy powtarzałem go sobie w myślach rano i wieczorem, w mojej głowie czułem eksplozje. Jakby mi coś tam pod wpływem tych słów wybuchało i rzucało błyski.

Ten wiersz w całości brzmi tak:
„Kocham cię razem z twoją śmiercią”.

(I tak wiersz pomógł mi zakończyć żałobę. A więc mam wiersze, które były siedmiomiowymi w niej krokami – Michalak, Siwczyk – a także wiersz-metę, wiersz-kropkę).

Kiedy tom Miłobędzkiej poleciłem na Instagramie, komentatorzy pisali, że jej wiersze są dla nich odkryciem na miarę Herberta i Hartwig, i inne podobne rzeczy.

Pani Krystyna skończyła 90 lat, a od kiedy Wydawnictwo Wolno wznowiło jej debiutanckie Anaglify jest odkrywana przez coraz więcej młodych osób. Często pisze poetyckie rebusy, których rozwiązywanie na własną rękę daje przeżycia intelektualne i emocjonalne.

Pewnego razu otrzymałem od poetki prezent z rebusem. Bardzo się wzruszyłem. Były to jej wiersze ze stanu wojennego, zebrane prawie 30 lat temu. I na ostatniej stronie tego tomiku autorki wpisała dedykację. Dziwną i dlatego chcę się nią z Państwem podzielić.

Napisała rzecz w swoim wyrafinowanym, przewrotnym stylu: „Panie Mariuszu, dziękuję za Krystynę i jej pisanie”.

No rebusik, przyznają Państwo.
Co to znaczy „dziękuję za Krystynę i jej pisanie”?
Intuicja mi mówi, że Miłobędzka patrzy na siebie z zewnątrz. Oddzieliła twórczość i figurę poetki od siebie.
Ale dlaczego mnie ma dziękować za tę twórczość? Przecież nie pomagałem w pisaniu, nawet nie znamy się osobiście.

A może każdy czytelnik i czytelniczka jednak jest współtwórcą wiersza? Przez sam fakt czytania czytelnik tworzy poetę? Może „pan Mariusz” to symbol czytelnika w ogóle? Synteza wszystkich czytających wiersze? I w ten sposób autorka dziękuje za własne istnienie jako poetki?
Gdybym chociaż, reklamując jej tomik w internecie, użył określenia „Krystyna i jej pisanie”, wtedy zrozumiałbym ironię: spoufaliłem się zbytnio, spłaszczyłem słowami „jej pisanie” te wybitne wiersze. Ale nic takiego nie miało miejsca.
A więc podziękowanie za samą siebie. Tyle że za to można dziękować Bogu, bogom, rodzicom, nauczycielom, Losowi, a także sobie samemu. Nie pełniłem żadnej z tych ról w życiu pani Krystyny.

Wracam więc do hipotezy, że może zdaniem Miłobędzkiej po prostu czytelnik w jakiś sposób współtworzy poet(k)ę. Może chodzi o jakąś „kwantową fizykę poezji”? Jak mi powiedział niedawno Jarek Mikołajewski – on pisze wiersz po to, by znaleźć z czytelnikiem punkty styczne.

A może poetka doszła w swoim wieku do poziomu oświecenia i wie, że wszystko łączy się ze wszystkim? Cała natura, w tym nasze myśli, stworzona jest z tej samej substancji i po prostu: nie ma Krystyny bez Mariusza, a Mariusza bez Krystyny?

Zadałem sobie pytanie, dlaczego jestem tylko czytelnikiem poezji, a nie poetą. Dlaczego - używając teorii Krystyny M. - czytaniem tworzę poetów i poetki, a sam wierszy nie piszę?

Brak odpowiedniego talentu – to najprostsza odpowiedź. Ale niepełna, płaska.

Po przeczytaniu pewnego wiersza Anny Świrszczyńskiej znalazłem fundamentalną różnicę między osobowością poetki/poety a swoją.

Leżę skulona w kłębek
jak pies,
któremu zimno.

Kto mi powie,
po co się urodziłam,
po co istnieje potworność
zwana życiem.

Nagle telefon. Mam iść
na spotkanie autorskie.

Wchodzę.
Stu ludzi, dwieście oczu.
Patrzą. Czekają.
Wiem na co.

Mam im powiedzieć, po co się urodzili,
po co istnieje
potworność zwana życiem.

 

To wiersz Spotkanie autorskie Anny Świrszczyńskiej z pośmiertnego zbioru. Uświadamia mi, dlaczego nie zostałem poetą. Bo jeżdżę na swoje spotkania autorskie i ochoczo wyjaśniam zebranym, po co istnieje potworność zwana życiem.
Poetki i poeci ciągle szukają odpowiedzi. A ja ją znalazłem! I to mnie jako kandydata na poetę dyskwalifikuje.
Jaka to odpowiedź? Chcą Państwo znać sens życia? Służę uprzejmie...

Mariusz Szczygieł

Może Cię zainteresować

wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 

Grantor

kpo getLogotypesStrip