Filip Springer
O co chodzi z tym, że po Siedlcach ciągle jeżdżą archaiczne rowery w dziwnych kolorach?

Podwyżka

Reportaż

Z każdym kolejnym pobytem w Siedlcach nabierałem przekonania, że jest w tym mieście szczególnie dużo rowerów marki Romet w dość egzotycznych kolorach. I pewnie zostawiłbym tę zagadkę nierozwiązaną, gdyby nie oleandry.

Pierwszy zobaczyłem pod szpitalem. Stał oparty o balustradę schodów, na bagażniku miał foliowe zawiniątko. Przeszedłbym obok niego obojętnie, gdyby nie ten kolor - jaskrawoseledynowy, żarówiasty. Odcinał się wyraźnie na tle szarego muru.
To była Laura - damka produkowana pod koniec lat osiemdziesiątych przez Romet. Całkiem elegancki rower - srebrne błotniki, dzwonek, dynamo. Wszystkie części wyglądały na oryginalne, nawet opony.
Zrobiłem jej zdjęcie telefonem, ale nic z niego nie wyszło. Ten kolor był niefotografowalny, przepalał kadr.
Kilka dni później zobaczyłem jej starszego brata - Waganta. Moją uwagę znów przykuł kolor, nietypowy, jaskrawy, jakiś dziwny. Rowerem jechał starszy mężczyzna, zniknął mi za zakrętem zanim zdążyłem wyjąć telefon z kieszeni.
Nie żeby to było coś bardzo dla mnie ważnego - nie mam zajawki na stare polskie rowery. Te dwa po prostu wpadły mi w oko.

Ale później zacząłem widzieć je wszędzie.

Amerykański dziennikarz Jody Rosen napisał w znakomitej książce Na okrągło. Sekretne życie roweru, że jednośladom tym niemal od samego początku przypisywano sprawstwo albo przynajmniej udział w epokowych zmianach. Chwalono je jako pojazdy zasypujące podziały klasowe, doskonalące ciała, wyzwalające ducha, uwalniające umysły - pisze Rosen i cytuje afirmatywne artykuły prasowe z końca XIX wieku: Rowery uczyniły dla emancypacji kobiet więcej niż jakakolwiek inna rzecz na świecie – mówiła w 1896 roku Susan B. Anthony. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby historia obwołała udoskonalenie roweru najdonioślejszym dokonaniem XIX stulecia – czytamy w artykule z Detroit Tribune z tego samego roku. 

Pomyślałem, że za siedleckimi rowerami również może stać jakaś epokowa przemiana. Albo przynajmniej anegdota.

Siedlce to nie jest spektakularne miasto. Swoją miejskość muszą jeszcze na dobrą sprawę sobie wymyśleć. Brakuje im centrum, jakiegoś rynku, deptaka. Jest wielka galeria handlowa i więzienie. Najbardziej irytujące są auta zaparkowane na środku chodników. Jest ich pełno, czasami przez śródmieście nie da się przejść. Jesteśmy tam kilka razy do roku, głównie na święta. Tam mieszkają moi teściowie. Zjeżdżamy do nich całą rodziną, a ja wtedy dużo spaceruję, często z wózkiem, żeby rozchodzić dwudaniowe  świąteczne obiady i niedzielne ciasta

To właśnie w czasie tych spacerów zacząłem wszędzie widzieć te rowery.

Laurę pod szpitalem, Waganta, na którym jechał starszy facet, a potem kilka, może nawet kilkanaście Mustangów. Mustangi akurat rozpoznaję z daleka, mam do nich słabość.

W Poznaniu na Głogowskiej był rowerowy, mijałem go codziennie - specjalnie nieco nadkładałem drogi, kiedy wracałem ze szkoły. W 1990 roku byłem w pierwszej klasie i pamiętam, że Mustang stał w witrynie tego sklepu, a ja umiałem ten rower narysować z pamięci. Terenowe koła, gruba rama, agresywna sylwetka. Pierwszy polski rower górski. Przez kilka lat na rowery tego typu wszyscy mówiliśmy po prostu Mustangi, innych nie znaliśmy. I w ogóle nam nie przeszkadzało, że była to raczej mało udana wariacja na temat MTB - Mustang z Rometu miał błotniki, bagażnik, lampkę na dynamo i ważył dwadzieścia kilogramów. W świecie rowerów to prawdziwy czołg.

Ale to mi wtedy nie przeszkadzało o nim śnić.
Tak czy inaczej, za każdym kolejnym pobytem w Siedlcach nabierałem przekonania, że jest w tym mieście szczególnie dużo rowerów marki Romet w dość egzotycznych kolorach. I pewnie zostawiłbym tę zagadkę nierozwiązaną, gdyby nie oleandry.

Moja teściowa ma ich mnóstwo, każdy w wielkiej, ciężkiej donicy. Wszystkie zimują w komórce na tyłach domu. Za żadną cenę nie mogą zmarznąć, a to oznacza, że każdej jesieni trzeba je w tej komórce schować, a wiosną ostrożnie wyjąć i ustawić w ogrodzie. Zwykle robi to milcząco pogodzony ze swoim losem mój teść. Ale którejś wiosny akurat byliśmy na miejscu tego dnia, kiedy zaplanowano wyjście oleandrów na świat. Zostałem więc zaangażowany.
Umordowaliśmy się z tym jak cholera.
Gdy z komórki wyjechała ostatnia donica, stanąłem jak wryty. Na końcu pomieszczenia, pod ścianą, stała Laura - elegancka damka na fabrycznych oponach w kolorze równie kuriozalnym jak tamta, którą zobaczyłem kilkanaście miesięcy wcześniej przed szpitalem.
- O co chodzi z tymi rowerami? – zapytałem, ocierając pot z czoła.
Mój teść, Alek, stał w drzwiach, próbując się otrzepać z pajęczyn i innych paprochów.
- A to zakładowe takie – mruknął. - Nie ma o czym mówić.
I poszedł.

Tutaj ważna uwaga: otóż mój teść mało mówi. Gdy go słabiej znałem, myślałem nawet, że ma tak, bo mnie nie lubi. Dopiero potem zauważyłem, że małomówność to jego naturalny stan. Zrozumiałem to pewnego dnia, gdy wiózł mnie autem na dworzec w Siedlcach. Całą drogę milczał, toczyliśmy się dostojnie przez miasto, ja coraz bardziej spięty. Aż w pewnym momencie Alek wskazał jakiś sklep i powiedział:
- A tutaj kupujemy wędliny.
Potem milczał już do samego dworca. Wtedy zrozumiałem, że mój teść nie ma ze mną żadnego problemu, po prostu jest człowiekiem, który nie lubi zużywać słów.

Tak było i tym razem. Próbowałem ciągnąć go za język: co to znaczy, że rowery są „zakładowe”, czemu widzę je w całym mieście i dlaczego na Boga wszystkie mają takie wykręcone kolory. Ale nic nie wskórałem.
Sprawa nurtowała mnie o tyle, że mój teść był przez wiele lat najpierw dyrektorem, a później prezesem największego pracodawcy w mieście - siedleckiego Mostostalu. Rowery, sądząc po ich wieku, musiały pochodzić jeszcze z poprzedniej epoki. A skoro były „zakładowe”, to mogło znaczyć, że zakład kierowany przez mojego teścia zrobił coś, na co dziś nie mogą się zdecydować nawet najbardziej progresywne, zielone (najczęściej deklaratywnie) i postępowe korporacje - wyposażył pracowników w rowery.

Rozpocząłem dochodzenie. Dokładnie przeczesałem wszystkie lokalne fora i nie znalazłem nic. Cały internet na ten temat milczał, sztuczna inteligencja nawet nie próbowała halucynować.

Wyprosiłem więc od teściowej kilka kontaktów do ludzi z Mostostalu. Zacząłem też obsesyjnie krążyć po mieście, próbując dojrzeć gdzieś te jaskrawe Romety i dorwać ich właścicieli. Kilka razy się udało. Rozmowy wyglądały za każdym razem dość podobnie. Wszyscy patrzyli na mnie podejrzliwie, ale kiedy pytałem o rower, ich twarze się rozjaśniały.
- A to z pracy mi zostało. Z Mostostalu – mówili, lecz zwykle nie wyjaśniali nic więcej.
Spośród tych wszystkich osób tylko jedna kobieta zdobyła się na dłuższe wyjaśnienie.
- To były parszywe czasy, ludźmi pomiatano, wie pan, co się wtedy działo, jak zakłady likwidowali wszędzie, cały ten Balcerowicz. A nas takie coś spotkało - mówiąc to, pogładziła kierownicę swojej Gazeli. - To było dobre.
I pojechała.
Teraz już wiedziałem, że muszę się dowiedzieć. Zacząłem więc wydzwaniać po kolegach mojego teścia z pracy. Udało mi się ustalić, że rowery pojawiły się w 1989 roku. Ale większość osób, z którymi rozmawiałem, była w tym czasie na kontraktach, na jakie Mostostal Siedlce wysyłał pracowników. Bułgaria, Związek Radziecki, RFN, nawet Dania.
- Mnie wtedy całymi miesiącami w Polsce nie było - powiedział mi jeden. - Przyjechałem któregoś dnia do domu, patrzę, a tam ten rower. Do dziś nim jeżdżę.
Wszystkie te rozmowy prowadziłem po kryjomu. Tak mi się przynajmniej wydawało. Któregoś jednak dnia usłyszałem przy obiedzie:

- Możesz wydzwaniać w ciemno po ludziach, możesz też w końcu do Staszka zadzwonić. On ci opowie.

Staszek przez wiele lat był jednym z dyrektorów w firmie. Spotkaliśmy się któregoś dnia w jego domu w centrum Siedlec. Nim usiedliśmy przy herbacie, musieliśmy oczywiście zajrzeć do garażu. Stał tam wciśnięty w kąt jaskrawozielony Mustang na sflaczałych oponach.
- Na wiosnę go ogarnę i będzie jak nowy - zapewnił mnie gospodarz.
- O co w tym chodzi? - nie wytrzymałem.
Uśmiechnął się szelmowsko.
- Te rowery to była podwyżka.
- Jak to podwyżka?
- Myśmy w ten sposób ominęli przepisy. I przy okazji chyba przedłużyliśmy życie Rometowi.
A potem opowiedział mi całą historię.

Żeby ją zrozumieć, trzeba się cofnąć do kryzysu połowy lat osiemdziesiątych. Gospodarka balansowała już na skraju załamania, krajowi groziła hiperinflacja. Miał przed nią chronić podatek od ponadnormatywnych wypłat wynagrodzeń, tzw. popiwek. Każda podwyżka wynagrodzeń pracowników, która wykraczała choćby o dziesiątą procenta ponad ustawowe ramy, albo niezwiązana z redukcją kosztów i zatrudnienia w zakładzie, oznaczała obłożenie kuriozalnym podatkiem sięgającym kilkuset procent. Wszystko to sprawiało, że porządnych podwyżek nie dało się w tamtym czasie właściwie dać, bo oznaczały dla pracodawców ogromne koszty. Popiwek przypisuje się Balcerowiczowi, ale to wynalazek sprzed transformacji - wprowadzono go w 1984 roku, zlikwidowano w 1992.
- 1989 rok to był dobry rok dla całego zakładu - mówił Staszek. - Mieliśmy rynki zbytu na wschodzie, Związek Radziecki brał nasze składane hale jak szalony, otwierały się inne możliwości. W firmie stabilnie, było dużo pieniędzy, pojawił się temat podwyżek dla całej załogi. Ale problemem był ten nieszczęsny popiwek. Najpierw padł pomysł, żeby kupić samochody służbowe dla kadry zarządzającej. Ale to szybko upadło. Aż w końcu ktoś wpadł na te rowery.
Nie wiadomo, od kogo wyszła ta inicjatywa - ktoś komuś powiedział, że bydgoski Romet jest w kiepskiej sytuacji i że można popiwek ominąć dzięki Funduszowi Aktywizacji Zawodowej. Zgromadzone tam pieniądze można było inwestować w zdrowie pracowników. A rowery to przecież samo zdrowie.

Wysłali człowieka do Bydgoszczy, wrócił po kilku dniach z umową. Po kilku tygodniach na bocznicy zakładowej siedleckiego Mostostalu zatrzymał się wyładowany rowerami pociąg.

- 1150 rowerów. Tylu wtedy ludzi pracowało w zakładzie - wydusił z siebie Alek, gdy zrozumiał, że już wszystko i tak wiem.

Muszę mu wierzyć, ale inni mówili o dwóch, a nawet dwóch i pół tysiąca rowerów. Laury, Waganty, Mustangi, Gazele, Turingi - najlepszy sort z chylących się ku upadkowi bydgoskich zakładów w najsłabiej sprzedających się kolorach.

Wydawanie rowerów trwało kilka tygodni. Codziennie kolejne brygady stawiały się w zakładowym magazynie, każdy, w zależności od stanowiska i wysługi lat, otrzymywał odpowiedni model i odjeżdżał nim do domu.
- Któregoś ranka stałem w oknie swojego gabinetu i zobaczyłem, jak od strony miasta zmierza w stronę zakładu poranna zmiana - opowiadał Alek lekko drżącym głosem. - Oni zwykle szli pieszo, przyjeżdżali autobusami, samochodów przecież nikt nie miał. A tamtego dnia całą szerokością ulicy jechali ludzie na rowerach. Zupełnie jakbym na Wyścig Pokoju patrzył.
Od tamtego czasu większość załogi siedleckiego Mostostalu przyjeżdżała do pracy na rowerach. Zmieniło się to dopiero po kilku latach, gdy ludzie zaczęli przesiadać się do aut.

Rzecz ma historię - jednostkową lub gatunkową - i choć zmienia się pod w p ł y w e m czasu, zachowuje tożsamość - pisze antropolożka i archeolożka Ewa Klekot w tekście Tożsamość rzeczy, w którym zastanawia się, co przedmioty mówią nam o przeszłości i jak to, co mówią, ma się realnie do tego, czym były przed laty. Ustalenie relacji tych znaczeń jest dla archeologów niezwykle ważne. Pozwala im interpretować najważniejszą kategorię źródeł, jakimi dysponują - przedmioty.

Rzecz tak jak człowiek jest częścią nowoczesnej natury - pisze Klekot -  Konceptualizacje rzeczy przypominają wyraźnie sposób konceptualizacji jednostki: rzeczy mają ciało podlegające zmianom w czasie, lecz zachowują tożsamość dzięki biografiom, które tworzy się w oparciu o ich pamięć, czyli ślady pozostawione na ich materialnej formie (pamięć indywidualna) lub w tak zwanych innych źródłach (pamięć społeczna). O rzecz pytamy co też się z nią kiedyś działo, a nie czym/kim kiedyś była.

Wiem, że nie ma co tej historii idealizować, pilnuję się przed sentymentalizmem. Z kilku rozmów z pracownikami Mostostalu wiem, że nie wszyscy przyjęli z entuzjazmem taką formę podwyżki, a część rowerów została szybko sprzedana.
- Jeden z pracowników miał zasądzone alimenty - wspominał Alek. - Gdy sprzedał rower, zgłosiła się do nas jego była żona z pretensjami, że pomagamy mu omijać zobowiązania względem niej. Wezwaliśmy go, poprosiliśmy, żeby się tą sumą z nią podzielił, tak jak się dzielił pensją. Z tego, co wiem, zrobił to, choć niechętnie.
Inny z pracowników Alka opowiedział mi, jak całkiem niedawno zdjął swojego Waganta ze ściany.

- Z kolegą pojechałem, tutaj od nas prosto i w prawo, z wiaduktu – relacjonował. - Raz machnąłem pedałami i zacząłem zjeżdżać. I aż do starego kościoła się dokulałem. Tak się dobrze na tym rowerze jeździ, cieniutkie opony, pięknie się toczy. Kolega jechał na nowym, z marketu, i nie mógł się nadziwić.
Gdy to mówił, aż mu się oczy świeciły.

Rzecz ma historię i zachowuje tożsamość.

Któregoś wiosennego dnia podczas kolejnego pobytu w Siedlcach sam wsiadłem na swój przywieziony z Warszawy rower i pojechałem pod siedzibę Mostostalu. Dziś pod zakładem jest wielki parking na kilkaset aut. Kręciłem się między nimi przez chwilę, aż ochroniarze zwrócili na mnie uwagę. W końcu go jednak wypatrzyłem. Stał przypięty do latarni rachitycznym zapięciem. Bordowy Wagant na oryginalnych oponach. Był w całkiem dobrym stanie.

Pomóż nam tworzyć jakościowe treści

Nie optymalizujemy naszych tekstów pod kątem SEO, nie walczymy o clickbaity i zasięgi. Publikujemy teksty i materiały, których brakuje nam w sieci. Właśnie dlatego stworzyliśmy ten serwis. Chcemy być miejscem, w którym możecie przeczytać wartościowe reportaże, analizy, wywiady i felietony. Nie zarabiamy na tworzeniu tego serwisu, ale chcemy godnie płacić autorom i autorkom, którzy dla nas piszą. Dlatego jeśli doceniasz naszą pracę, prosimy, rozważ drobne wsparcie naszych wysiłków. Dołączając do naszej społeczności w serwisie Patronite pomagasz nam tworzyć jakościowe teksty.

MOŻESZ NAS WSPIERAĆ W SERWISIE PATRONITE

Może Cię zainteresować

wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 

Grantor

kpo getLogotypesStrip