Ogień wyszedł z lasu

artykuł

Fragment ksiązki Dawida Iwańca poświęconej największemu pożarowi lasu w Polsce w XX wieku

Gdy strażacy pod dowództwem Andrzeja Kaczyny docierają na miejsce, widzą, że pali się niemal cały pas kilkudziesięciometrowej szerokości między lasem a torem kolejowym. Front ognia ma długość minimum pół kilometra.

Wyskakują z auta, ale zanim skończą rozwijać węże, silny wiatr dosłownie wpycha na ich oczach ogień w głąb lasu. Sześcioma tysiącami litrów wody mogą gasić jedynie niewielki fragment pożaru. Dwa wozy, które dołączają do nich chwilę później, to wciąż o wiele za mało, aby opanować żywioł, zanim nabierze rozpędu.

O godzinie 14.08 Andrzej ponownie chwyta za radio i krzyczy do słuchawki:

– Przyślijcie pomoc, tu jest cholerny ogień!

Wymianę zdań pomiędzy Kaczyną a komendą w Raciborzu słyszy w radiostacji kapitan Edward Deberny ze straży pożarnej w Jastrzębiu-Zdroju. Zna Andrzeja całkiem dobrze. Wiele razy spotykali się na szkoleniach oraz podczas akcji, są kolegami. Deberny nie może uwierzyć, że ktoś tak opanowany jak Kaczyna w ten sposób prosi o wsparcie.

– Co się tam u ciebie, Andrzej, dzieje? – zastanawia się na głos.

Dzieje się coraz gorzej. Strażacy wiedzą, że przegrali bitwę o ten kawałek lasu i teraz muszą się skupić, aby nie dopuścić do zajęcia sąsiednich kwartałów. Najstarszy stopniem Kaczyna rozdziela jednostki. Część z nich zostaje, by zabezpieczyć tył pożaru, a pozostałe jadą na skrzydła, na leśne drogi po północnej i południowej stronie. Mają w miarę możliwości zawężać front ognia, aż utworzy się z niego wąski klin, który będzie o wiele łatwiej ugasić od czoła.

Decyzję Kaczyny podtrzymuje Gerard Wranik, który po dotarciu na miejsce przejmuje dowodzenie akcją. Jednocześnie zarządza, aby kolejne wozy wysłać na drogę asfaltową Kuźnia − Solarnia, w kierunku której zmierza ogień. Dzięki temu ma nadzieję zamknąć zagrożenie w prostokątnym obrysie. To i tak prawie dwadzieścia hektarów, co oznacza, że pożar zostanie uznany za duży. Jeszcze kilka lat temu byłaby to nie lada klęska, ale ostatnie sezony, a w szczególności tegoroczny, zamieszały w skali.

Najpierw jednak trzeba ten pożar ugasić, a ogień na razie nie zamierza się poddać. Sprzymierzeńcem płomieni jest wiatr, który wieje z zachodu, gdzie rozpędzonego powietrza nie ma co zatrzymać, bo przed lasem rozciąga się kilka kilometrów płaskiego, otwartego terenu – rozległe pola i łąki oraz dolina Odry.

Niepowstrzymywany niczym podmuch powietrza uderza więc w ścianę lasu z impetem i wdziera się między drzewa, podsycając ogień jak kowalski miech.

W akcję zaangażowani są strażacy zawodowi z Raciborza oraz ochotnicy z Kuźni Raciborskiej, Rudy Kozielskiej i Rud. Kolejne wozy – z Siedlisk i zakładowa straż z Rafametu – jadą w okolice drugiego zarzewia na obrzeżach Kuźni. Na szczęście tam sytuacja jest o wiele spokojniejsza i dwa samochody wystarczają, aby ugasić pożar ścierniska na granicy z lasem.

Kaczyna zostawia przy torach rozwinięte węże oraz dwóch strażaków ze swojej sekcji i jedzie z kierowcą Hubertem Dziedziochem po wodę. Znowu najbliżej mają do Rafametu, około dziesięciu minut jazdy w jedną stronę. Z tankowaniem zajmie im to mniej więcej pół godziny.

Wranik z niepokojem obserwuje, jak płomienie wkradają się coraz głębiej w las i wspinają się po wysokich trawach do gałęzi, a potem aż na wierzchołki sosen. Korony kolejnych drzew zajmują się ogniem, sycząc jak odpalane jedna od drugiej zapałki.

14.10 – Pożar się powiększa, alarm dla kompanii osp z Rybnika,

Żor, Wodzisławia, Zabrza, Rudy Śląskiej i Bytomia.

Jastrzębie w gotowości.

Do tej pory komendant straży w Raciborzu czuwał przy radiu, ale lawina niepokojących meldunków oraz kolejne prośby o pomoc szybko uzmysłowiły mu, że sytuacja w lesie jest na granicy wymknięcia się spod kontroli. Starszy kapitan Franciszek Olchawa łapie więc oficerską czapkę, wsiada do dużego fiata i rusza. Gdy przejeżdża przez szeroką bramę, włącza koguta. Ruch na ulicy Reymonta w Raciborzu zamiera. Po dwustu metrach Olchawa skręca w lewo − na most Zamkowy nad Odrą, a następnie wciska gaz i pędzi w kierunku Kuźni. Droga zajmuje mu kilkanaście minut.

Leśnicy z Rud proszą, aby wezwać posiłki z Kędzierzyna – pożar szaleje na styku województw katowickiego i opolskiego. Kędzierzyn potwierdza, że natychmiast wysyła do akcji trzy wozy oraz cysternę z wodą. Alarmuje także jednostki z podległego mu terenu.

Strażacy z Kędzierzyna mają od razu jechać na drogę Kuźnia − Solarnia, żeby pomóc ugasić front pożaru. Kiedy docierają na miejsce, płomienie są już po drugiej stronie szosy.

Ci, którzy czekali na nie na drodze, byli bezradni. Nie dlatego, że zabrakło ludzi i sprzętu, ale dlatego, że ogień ich przechytrzył.

Zanim doszedł do skraju szosy na tyle, aby dosięgła go woda z węży i armatek, strażacy zarejestrowali dochodzące spomiędzy drzew fuknięcia. Zajęte ogniem korony drzew eksplodowały, wyrzucając w powietrze płonące szyszki i kawałki gałęzi. Po kilku sekundach strażacy usłyszeli świsty, a nad ich głowami przeleciały z dużą prędkością żarzące się kawałki drzew. Kiedy się odwrócili, zobaczyli, jak deszcz płonących pocisków ląduje po drugiej stronie drogi, co najmniej kilkadziesiąt metrów od jej krawędzi. Tam, gdzie upadły, natychmiast strzelały w górę płomienie, które podsycał wiatr. W okamgnieniu oddzielne zarzewia połączyły się w drugą ścianę ognia.

To, czego strażacy właśnie byli świadkami, wydarzyło się za sprawą olejków eterycznych, które parując, utworzyły w powietrzu mieszaninę wybuchową eksplodującą przy kilkudziesięciu stopniach. Z tego powodu walka z pożarem zapowiada się wyjątkowo nierówna: co rusz żywioł będzie używać tej broni i strzelać swoimi pociskami ponad bezsilnymi ludźmi.

Dawid Iwaniec "Ogień wyszedł z lasu" / Wydawnictwo Dowody 2023
KUP TĘ KSIĄŻKĘ ZA 15 ZŁ

Latem 1992 roku w lasach w okolicach Kuźni Raciborskiej paliło się kilkadziesiąt razy, a pod koniec sierpnia z powodu ekstremalnej suszy wybuchało po kilka pożarów dziennie. Strażacy nie mieli nawet czasu zjeść, bo gdy tylko ugasili jeden ogień, za chwilę jechali do kolejnego. Gdyby nie to, że w upał mundury schły w ciągu godziny, nie nadążyliby z ich praniem. Wczesnym popołudniem 26 sierpnia iskry spod kół pociągu towarowego jadącego z Pawłowic Górniczych do Huty Częstochowa wywołały katastrofę, w której spłonęło ponad dziewięć tysięcy hektarów lasu. Z żywiołem walczyło cztery tysiące siedmiuset strażaków z trzydziestu czterech województw, trzy tysiące dwustu żołnierzy, sześciuset pięćdziesięciu policjantów, tysiąc dwustu dwudziestu członków formacji obrony cywilnej oraz tysiąc stu pięćdziesięciu leśników. Książka Dawida Iwańca to reporterska rekonstrukcja wydarzeń niemal minuta po minucie. Ukazuje się w 30. rocznicę największego pożaru lasu w Polsce. Jest też ostrzeżeniem, bo świat nękany konsekwencjami kryzysu klimatycznego coraz częściej staje w ogniu.

Dawid Iwaniec - "Ogień wyszedł z lasu" / Wydawnictwo Dowody

Może Cię zainteresować

wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 

Grantor

kpo getLogotypesStrip