Gdy strażacy pod dowództwem Andrzeja Kaczyny docierają na miejsce, widzą, że pali się niemal cały pas kilkudziesięciometrowej szerokości między lasem a torem kolejowym. Front ognia ma długość minimum pół kilometra.
Wyskakują z auta, ale zanim skończą rozwijać węże, silny wiatr dosłownie wpycha na ich oczach ogień w głąb lasu. Sześcioma tysiącami litrów wody mogą gasić jedynie niewielki fragment pożaru. Dwa wozy, które dołączają do nich chwilę później, to wciąż o wiele za mało, aby opanować żywioł, zanim nabierze rozpędu.
O godzinie 14.08 Andrzej ponownie chwyta za radio i krzyczy do słuchawki:
– Przyślijcie pomoc, tu jest cholerny ogień!
Wymianę zdań pomiędzy Kaczyną a komendą w Raciborzu słyszy w radiostacji kapitan Edward Deberny ze straży pożarnej w Jastrzębiu-Zdroju. Zna Andrzeja całkiem dobrze. Wiele razy spotykali się na szkoleniach oraz podczas akcji, są kolegami. Deberny nie może uwierzyć, że ktoś tak opanowany jak Kaczyna w ten sposób prosi o wsparcie.
– Co się tam u ciebie, Andrzej, dzieje? – zastanawia się na głos.
Dzieje się coraz gorzej. Strażacy wiedzą, że przegrali bitwę o ten kawałek lasu i teraz muszą się skupić, aby nie dopuścić do zajęcia sąsiednich kwartałów. Najstarszy stopniem Kaczyna rozdziela jednostki. Część z nich zostaje, by zabezpieczyć tył pożaru, a pozostałe jadą na skrzydła, na leśne drogi po północnej i południowej stronie. Mają w miarę możliwości zawężać front ognia, aż utworzy się z niego wąski klin, który będzie o wiele łatwiej ugasić od czoła.
Decyzję Kaczyny podtrzymuje Gerard Wranik, który po dotarciu na miejsce przejmuje dowodzenie akcją. Jednocześnie zarządza, aby kolejne wozy wysłać na drogę asfaltową Kuźnia − Solarnia, w kierunku której zmierza ogień. Dzięki temu ma nadzieję zamknąć zagrożenie w prostokątnym obrysie. To i tak prawie dwadzieścia hektarów, co oznacza, że pożar zostanie uznany za duży. Jeszcze kilka lat temu byłaby to nie lada klęska, ale ostatnie sezony, a w szczególności tegoroczny, zamieszały w skali.
Najpierw jednak trzeba ten pożar ugasić, a ogień na razie nie zamierza się poddać. Sprzymierzeńcem płomieni jest wiatr, który wieje z zachodu, gdzie rozpędzonego powietrza nie ma co zatrzymać, bo przed lasem rozciąga się kilka kilometrów płaskiego, otwartego terenu – rozległe pola i łąki oraz dolina Odry.