Olga Gitkiewicz
Za każdym razem, gdy czytam w internecie pytanie o to, czy dziennikarze i dziennikarki (reporterzy i reporterki) mają jakiś kodeks etyki, ktoś gdzieś kombinuje z autoryzacją. 

Mamo, czy możemy mieć etykę w domu?

Felieton

Kodeksy etyki zawodowej nie są niczym nowym, ma je mnóstwo profesji. Antropologia, etnografia, socjologia, geografia społeczna, historia – wszystkie nauki, które wymagają pracy w terenie, z ludźmi, zaczęły wypracowywać etyczne zasady tej pracy. Dziennikarze i dziennikarki nadal zastanawiają się, czy to potrzebne i możliwe.

Jako badaczka mogę się zwrócić do komisji ds. etyki badań z udziałem ludzi, która działa na moim uniwersytecie (Wrocławski). Znam też zasady etyki socjologa, zarówno te opracowane przez Polskie Towarzystwo Socjologiczne, jak i organizacje międzynarodowe, na bazie których zresztą powstał nasz polski kodeks. Mogę też sięgnąć po kodeks etyki pracownika naukowego wypracowany przez komisję do spraw etyki w nauce przy Polskiej Akademii Nauk (męskich końcówek używam zgodnie z nazwami tych aktów).

Jako dziennikarka muszę sobie radzić z wątpliwościami na własną rękę albo radzić się przyjaciółek i przyjaciół. 

Oczywiście mam prawo prasowe (nieco anachroniczne, choć znowelizowane w 2018 roku), które wśród dziennikarskich zadań wymienia służbę społeczeństwu i państwu. Ustawa precyzuje też, że dziennikarz ma obowiązek działania zgodnie z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa, z zachowaniem rzetelności, obiektywizmu i staranności zawodowej. Ale jak rozszyfrować frazę: „zgodnie z etyką zawodową”, skoro taka etyka nie została formalnie skodyfikowana?

Poza tym kto miałby wziąć odpowiedzialność za nasze rozproszone dziennikarskie środowisko? Kto rozsądzi, czy się powinno bądź nie rozmawiać z człowiekiem, ponieważ jest w traumie, w żałobie, w kryzysie psychicznym, ponieważ jest dzieckiem. Być może redaktor. Ale przecież niejeden wręcz do tego zachęci, popchnie w kierunku kontrowersyjnych, trudnych tematów nawet niedoświadczonych reporterów. Bo rozpacz i inne emocje się dobrze czytają i łatwo piszą.

Rada Etyki Mediów odpowiada na skargi i zgłoszenia, ale te opinie nie mają większego znaczenia. Piszę to z przykrością. Przeanalizowałam kilkanaście jej stanowisk z roku 2024 i zazwyczaj są to po prostu rozbudowane opinie odnoszące się do zapisów Karty Etycznej Mediów. Karta nie jest jednak powszechnym punktem odniesienia – niewiele mediów ją podpisało, poza tym jej zapisy zostały opracowane w roku 1995, w zupełnie innej rzeczywistości.

Rozmaite redakcje lub branżowe organizacje mają swoje kodeksy, czyli po prostu zbiory wytycznych dotyczących postępowania w codziennej pracy. Ma takie choćby redakcja OKO.press, ma również Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Choć ten ostatni akurat nie do końca nadąża za rzeczywistością – punkt 9. głosi, że „rozmówcy powinni być poinformowani, w jaki sposób zostaną wykorzystane ich wypowiedzi; autoryzacja obowiązuje, jeśli zastrzeże to rozmówca”. Nowelizacja ustawy prawo prasowe zmieniła zasady dotyczące autoryzacji – od 2018 roku to naszym, dziennikarzy i dziennikarek, obowiązkiem jest poinformowanie osoby, z którą rozmawiamy, o jej prawie do autoryzacji. Wcześniej można było mniej lub bardziej subtelnie ominąć ten temat, i jeśli rozmówca sam o nie zapytał, dorozumiane było, że autoryzacja nie jest potrzebna.

Niezależnie od tego, że jest ona pomysłem przestarzałym i zwłaszcza w przypadku osób publicznych, które chcą nadmiernie ingerować w swoje wypowiedzi, przynosi często efekt niszczący dobry tekst, dobrze jest pamiętać, że rozmawiamy nie tylko z osobami publicznymi, politykami, ekspertami czy rzecznikami prasowymi. Rozmawiamy często z osobami, które nigdy wcześniej nie wypowiadały się publicznie, które nie wiedzą, jak mogą zostać wykorzystane ich wypowiedzi, są w tej relacji stroną słabszą. I w ich przypadku uczciwie byłoby pokazać cytowane wypowiedzi i zapytać, czy je akceptują.

Wrócę do analogii z nauką. Kiedy się porówna rozmaite dokumenty etyczne, widać, że w badaniach społecznych obowiązuje kilka fundamentalnych reguł, takich jak świadoma zgoda rozmówców na udział w badaniach, troska o ich poufność i prywatność, podmiotowe traktowanie oraz niewprowadzanie osób badanych w błąd.

W dziennikarstwie świadomą zgodę na udział w badaniu zastępuje właśnie autoryzacja, tylko że jest wiele sposobów, żeby ją obejść. Plagiaryzm, obszernie opisywany i analizowany w nauce, w dziennikarstwie jest wiecznym znakiem zapytania i wiecznym kwestionowaniem tego, czym jest plagiat, czym tylko inspiracja, a dyskusje kończą się zazwyczaj koronnym argumentem, że chodzi przecież o ważny społecznie problem. Troska o prywatność nie jest często powodowana rzeczywistą potrzebą zanonimizowania wrażliwego źródła, tylko wygodą lub nonszalancją, próbą uniknięcia autoryzacji albo przekonaniem, że czyjaś wypowiedź należy tylko do nas. Pewnie z powodu tej nonszalancji ostatnio wyraźniejsze są napięcia na linii akademia – media.

Naukowcy i naukowczynie zarzucają nam wchodzenie w pole badawcze w butach, nadmierne czerpanie z ich dorobku, nieoddawanie głosu.

Było tak choćby przy okazji książki reporterskiej, która odtwarzała logikę badawczą jednej z antropolożek – i wiele osób ze środowiska reporterskiego nie rozumiało, że nie wystarczy zmiana sposobu pisania i języka oraz suchy przypis. Dla przedstawicielek i przedstawicieli akademii ta nadmierna „inspiracja” była czytelna, pewnie dlatego, że przez ostatnie lata naukowcy wypracowali pewne standardy.

Czytam też komentarze o schyłku branży, o upadku – ten schyłek nie jest wykwitem tych czasów. Po prostu dzięki mediom internetowym staje się bardziej widoczny.

Po  '89 roku polskie media wcale nie były dużo bardziej etyczne niż teraz. Może kiedy zatrudniały dziennikarzy na etatach, łatwiej im było przegadywać wątpliwości i rozmawiać o warsztacie na kolegiach. Jednak kiedy ktoś chciał naginać zasady przyzwoitości albo pytać, co to jest kurwa Zbuczyn, robił to.

Tyle krytyka zewnętrzna. Wewnętrzna istnieje w bardzo wielu zawodach związanych z odpowiedzialnością społeczną – a takim jest też przecież dziennikarstwo. Socjologowie, psychologowie, kulturoznawczynie, historyczki i antropolożki wypowiadają się na temat badań i tekstów osób ze swojego pola. Analizują użyte narzędzia i metody, sposoby wnioskowania, wykorzystane źródła. W reportażu zdarza się to niezwykle rzadko, na ogół wtedy, gdy ktoś naprawdę nawali, zmyśli fakty albo naruszy czyjąś godność. A przecież zdarzają się też drobniejsze nadużycia. Prawie za każdym razem, kiedy ktoś z nas pisze tekst bardzo słaby, źle udokumentowany, nastawiony na szybki efekt albo wręcz szkodliwy, widzimy to. Potrafimy ocenić tę pracę. Znamy warsztat, sposoby zdobywania i weryfikowania informacji. Wiemy, kiedy naruszono podstawowe zasady.

Śmiejemy się, czytając peany, jaka to niby doskonale udokumentowana robota – bo wiemy, że nie jest. Ale śmiejemy się do środka, bo jesteśmy w wiecznym szachu. Kiedy tylko oceniamy czyjeś pisanie, zwracamy uwagę na nadużycia, inne osoby przywołują nas do porządku.

Ktoś kiedyś napisał artykuł, który niemal jeden do jeden odtwarzał mój tekst, mój sposób myślenia i analizowania konkretnego problemu, cytował nawet tych samych ekspertów, tylko wypowiedzi tzw. zwykłych ludzi nieco się różniły, podano je w innej kolejności – ale wciąż nie wykraczały poza to, co udało mi się ustalić. Odczuwałam to jako naruszenie praw własności intelektualnej, jednak milczałam w tej sprawie. Bo zestaw kontrargumentów jest zwykle taki sam: nie komentuj, bo wyjdzie, że jesteś zazdrosna. Nie, bo pomyślą, że to osobiste. Nie, bo potem wytkną coś tobie. Nie, bo to bańkowe. Nie, bo insiderskie. Nie, bo to nieładnie. Kiedy mówimy o tekstach kogoś z branży, zarzuca się nam, że niedobrze jest wypowiadać się na temat pracy innych reporterek i reporterów, że nie powinniśmy prowadzić spotkań z osobami z naszego środowiska. Padają nawet argumenty, że to nieetyczne. Nie wiem, dlaczego przedstawiciele innych profesji mogą formułować wewnętrzną dyskusję i krytykę, a my akurat nie.

To znaczy poniekąd wiem – jest to pewnie kwestia koncepcji profesji. Ponieważ nie ma takiego zawodu jak reporter, reporterka.

Różnica jest też w metodologii. W nauce korzysta się z zestawu narzędzi i metod analizy, w reportażu każdy ma swoją skrzynkę z narzędziami. Jedni nagrywają, inni nie, jedni autoryzują, inni wcale, jedni w życiu nie porozmawialiby z dziećmi, inni uważają, że wystarczy zmienić imię. Ktoś zada sobie pytanie o sens i cel pisania reportażu wcieleniowego, inni uznają, że atrakcyjna forma jest nadrzędna. Coraz popularniejsze staje się również pisanie rozbudowanych tekstów w oparciu o komentarze i wpisy zamieszczone w mediach społecznościowych. Można zebrać obszerny materiał i wcale się przy tym nie namęczyć, nawet nie trzeba dochowywać staranności. Przykładem niech będzie najnowszy numer magazynu „Press” (01-02/2025), krytykowany szeroko za artykuł Mariusza Kowalczyka o Magdalenie Kicińskiej.

Ten akurat tekst, zatytułowany "Była naczelna", jest wszystkim, czym nie powinien być tekst prasowy. Opiera się na domniemaniach, przeinaczeniach, wypowiedziach wyrwanych z kontekstu – wiele osób wypowiedziało się już w tej sprawie, zaznaczając, że ich komentarze zostały zwyczajnie zmanipulowane, a autor wybrał sobie takie zdania, które mu pasowały do tezy, pisała o tym m.in. Karolina Lewestam.

Dodatkowo Mariusz Kowalczyk, który ten tekst napisał, zebrał tak miałki materiał, że musiał go okrasić spora dawką własnych komentarzy, szczególnie na temat wyglądu Kicińskiej oraz jej pochodzenia (nie wymawia r, nosi okulary, mówi powoli – taka perspektywa to nie dziennikarstwo, to rynsztok). W innym tekście z tego samego numeru, poświęconym Magdalenie Czyż autorstwa Małgorzaty Wyszyńskiej pojawia się fragment: Olga Gitkiewicz wali z grubej rury, komentując tekst Czyż w internecie: ‘Oczywiście. Jeffrey Dahmer zabił tylko 17 mężczyzn. Milwaukee liczyło wówczas ok. 700 tys. ludzi i tych 700 tys. może zaświadczyć, że Dahmer ich nie zamordował’. Nie jest to mój wpis. Nigdy nie odwoływałam się do Dahmera, nie stosuję takich analogii. Nie bardzo się przywiązuję do własnych słów i nie jest wcale tak, że pamiętam każdy swój spontaniczny internetowy komentarz, ale potrafię rozpoznać swoją frazę oraz swoją wiedzę – i te akurat nie należą do mnie.

Wiele osób powie pewnie, że to nieistotne, środowiskowe. Może. Ale milczenie i mniej lub bardziej drobne przyzwolenia też są składnikami bylejakości w dziennikarstwie. A byle jakie media to słabo poinformowani, wprowadzani w błąd i zdezorientowani czytelnicy i czytelniczki.

Jest pewnie wiele osób, które rozmaite etyczne wątpliwości skwitują prychnięciem i komentarzem, że widać ktoś jest za miękki, nie nadaje się do tej roboty. Wolę tych przedstawicieli i przedstawicielki swojego zawodu, którzy myślą o czymś więcej niż tylko opublikowanie tekstu – o szerszym kontekście.

A mamy przecież mnóstwo wyzwań i rozterek. Wiem to, bo prowadzę zajęcia i kursy, na których młodzi dziennikarze i dziennikarki zgłaszają od lat te same pytania. Analizujemy różnorodne przykłady, rozkładamy teksty na czynniki pierwsze. Zastanawiamy się, czy kiedy rozmówca się wycofuje, mamy prawo wykorzystać jego wypowiedzi. Ile razy można próbować namówić kogoś na wywiad? Czy i jak rozmawiać z bohaterami negatywnymi, np. przestępcami? Czy i kiedy nasza obecność w tekście jest uzasadniona i jak z nią nie przefajnować? Jak powściągnąć reporterskie ego? Jak nie szkodzić?

Często nie mam gotowych odpowiedzi. Nie przyznaję też sobie prawa do arbitralnego rozsądzania. Niekiedy mówię: ja bym tak nie zrobiła. Albo: kiedyś tak zrobiłam i żałowałam. Sprawdzam. Analizuję interpretacje prawa prasowego, zaglądam do zagranicznych mediów. Kodeks postępowania i wytyczne redakcyjne „Guardiana” mają ponad 30 stron i szczegółowo rozpisują zasady dotyczące anonimizacji rozmówców, pracy z osobami nieletnimi, cytowania, wykorzystywania różnorodnych źródeł i mnóstwo innych kwestii, choćby stosowanie narzędzi AI i zachowanie w mediach społecznościowych.

 

Milczenie i mniej lub bardziej drobne przyzwolenia też są składnikami bylejakości w dziennikarstwie. A byle jakie media to słabo poinformowani, wprowadzani w błąd i zdezorientowani czytelnicy i czytelniczki. 

Z jakiegoś powodu publikując w polskich mediach, najczęściej załatwiamy to we własnym zakresie. Radzimy się między sobą.

I co jakiś czas wraca to pytanie. Czy jest możliwy jednolity zbiór zasad etycznych w reportażu? Zadawałam je znajomym kilkadziesiąt razy i słyszałam wiele różnych odpowiedzi. Najczęściej pojawiało się: „to zależy” albo „trudno powiedzieć”. Były też bardziej pogłębione: „kto miałby go uchwalić, jakie ciało, kto miałby odpowiadać, są przecież różne sytuacje”. Owszem są – bo temu właśnie służą kodeksy dobrych praktyk: żeby było wiadomo, jak się można w różnych sytuacjach zachować, zwłaszcza w czasach, kiedy wiele tytułów współpracuje z autorkami i autorami zewnętrznymi.

I tak lubię myśleć o kodeksach etycznych. Nie jak o kodyfikowanej moralności, nie jak o spisanych wielkich koncepcjach normatywnych czy też wytycznych, które podkreślają dystynkcje klasowe, bo i takie funkcje mają niektóre kodeksy etyki zawodowej – zwłaszcza grup, do których awans jest ograniczony. W takim zawodzie jak dziennikarstwo, opartym o korzystanie z różnorodnych źródeł, zakładającym relacje autora czy autorki ze światem zewnętrznym i rozmowy z osobami w zróżnicowanej sytuacji życiowej, kodeks etyki mógłby nakładać ramy na te relacje i dawać podpowiedzi dotyczące codziennego postępowania w terenie. Prawo prasowe, które jest przecież kodeksem, nie daje wszystkich odpowiedzi i nie wyczerpuje wszystkich możliwości, bo ustalają je teoretycy prawa, a nie praktycy mediów.

Pomóż nam tworzyć dobrej jakości teksty

Nie optymalizujemy naszych tekstów pod kątem SEO, nie walczymy o clickbaity i zasięgi. Publikujemy teksty i materiały, których brakuje nam w sieci. Właśnie dlatego stworzyliśmy ten serwis. Chcemy być miejscem, w którym możecie przeczytać wartościowe reportaże, analizy, wywiady i felietony. Nie zarabiamy na tworzeniu tego serwisu, ale chcemy godnie płacić autorom i autorkom, którzy dla nas piszą. Dlatego jeśli doceniasz naszą pracę, prosimy, rozważ drobne wsparcie naszych wysiłków. Dołączając do naszej społeczności w serwisie Patronite pomagasz nam tworzyć jakościowe teksty.

Wspieraj nas w Patronite

Może Cię zainteresować

wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 

Grantor

kpo getLogotypesStrip