Ktoś kiedyś napisał artykuł, który niemal jeden do jeden odtwarzał mój tekst, mój sposób myślenia i analizowania konkretnego problemu, cytował nawet tych samych ekspertów, tylko wypowiedzi tzw. zwykłych ludzi nieco się różniły, podano je w innej kolejności – ale wciąż nie wykraczały poza to, co udało mi się ustalić. Odczuwałam to jako naruszenie praw własności intelektualnej, jednak milczałam w tej sprawie. Bo zestaw kontrargumentów jest zwykle taki sam: nie komentuj, bo wyjdzie, że jesteś zazdrosna. Nie, bo pomyślą, że to osobiste. Nie, bo potem wytkną coś tobie. Nie, bo to bańkowe. Nie, bo insiderskie. Nie, bo to nieładnie. Kiedy mówimy o tekstach kogoś z branży, zarzuca się nam, że niedobrze jest wypowiadać się na temat pracy innych reporterek i reporterów, że nie powinniśmy prowadzić spotkań z osobami z naszego środowiska. Padają nawet argumenty, że to nieetyczne. Nie wiem, dlaczego przedstawiciele innych profesji mogą formułować wewnętrzną dyskusję i krytykę, a my akurat nie.
To znaczy poniekąd wiem – jest to pewnie kwestia koncepcji profesji. Ponieważ nie ma takiego zawodu jak reporter, reporterka.
Różnica jest też w metodologii. W nauce korzysta się z zestawu narzędzi i metod analizy, w reportażu każdy ma swoją skrzynkę z narzędziami. Jedni nagrywają, inni nie, jedni autoryzują, inni wcale, jedni w życiu nie porozmawialiby z dziećmi, inni uważają, że wystarczy zmienić imię. Ktoś zada sobie pytanie o sens i cel pisania reportażu wcieleniowego, inni uznają, że atrakcyjna forma jest nadrzędna. Coraz popularniejsze staje się również pisanie rozbudowanych tekstów w oparciu o komentarze i wpisy zamieszczone w mediach społecznościowych. Można zebrać obszerny materiał i wcale się przy tym nie namęczyć, nawet nie trzeba dochowywać staranności. Przykładem niech będzie najnowszy numer magazynu „Press” (01-02/2025), krytykowany szeroko za artykuł Mariusza Kowalczyka o Magdalenie Kicińskiej.
Ten akurat tekst, zatytułowany "Była naczelna", jest wszystkim, czym nie powinien być tekst prasowy. Opiera się na domniemaniach, przeinaczeniach, wypowiedziach wyrwanych z kontekstu – wiele osób wypowiedziało się już w tej sprawie, zaznaczając, że ich komentarze zostały zwyczajnie zmanipulowane, a autor wybrał sobie takie zdania, które mu pasowały do tezy, pisała o tym m.in. Karolina Lewestam.
Dodatkowo Mariusz Kowalczyk, który ten tekst napisał, zebrał tak miałki materiał, że musiał go okrasić spora dawką własnych komentarzy, szczególnie na temat wyglądu Kicińskiej oraz jej pochodzenia (nie wymawia r, nosi okulary, mówi powoli – taka perspektywa to nie dziennikarstwo, to rynsztok). W innym tekście z tego samego numeru, poświęconym Magdalenie Czyż autorstwa Małgorzaty Wyszyńskiej pojawia się fragment: Olga Gitkiewicz wali z grubej rury, komentując tekst Czyż w internecie: ‘Oczywiście. Jeffrey Dahmer zabił tylko 17 mężczyzn. Milwaukee liczyło wówczas ok. 700 tys. ludzi i tych 700 tys. może zaświadczyć, że Dahmer ich nie zamordował’. Nie jest to mój wpis. Nigdy nie odwoływałam się do Dahmera, nie stosuję takich analogii. Nie bardzo się przywiązuję do własnych słów i nie jest wcale tak, że pamiętam każdy swój spontaniczny internetowy komentarz, ale potrafię rozpoznać swoją frazę oraz swoją wiedzę – i te akurat nie należą do mnie.
Wiele osób powie pewnie, że to nieistotne, środowiskowe. Może. Ale milczenie i mniej lub bardziej drobne przyzwolenia też są składnikami bylejakości w dziennikarstwie. A byle jakie media to słabo poinformowani, wprowadzani w błąd i zdezorientowani czytelnicy i czytelniczki.
Jest pewnie wiele osób, które rozmaite etyczne wątpliwości skwitują prychnięciem i komentarzem, że widać ktoś jest za miękki, nie nadaje się do tej roboty. Wolę tych przedstawicieli i przedstawicielki swojego zawodu, którzy myślą o czymś więcej niż tylko opublikowanie tekstu – o szerszym kontekście.
A mamy przecież mnóstwo wyzwań i rozterek. Wiem to, bo prowadzę zajęcia i kursy, na których młodzi dziennikarze i dziennikarki zgłaszają od lat te same pytania. Analizujemy różnorodne przykłady, rozkładamy teksty na czynniki pierwsze. Zastanawiamy się, czy kiedy rozmówca się wycofuje, mamy prawo wykorzystać jego wypowiedzi. Ile razy można próbować namówić kogoś na wywiad? Czy i jak rozmawiać z bohaterami negatywnymi, np. przestępcami? Czy i kiedy nasza obecność w tekście jest uzasadniona i jak z nią nie przefajnować? Jak powściągnąć reporterskie ego? Jak nie szkodzić?
Często nie mam gotowych odpowiedzi. Nie przyznaję też sobie prawa do arbitralnego rozsądzania. Niekiedy mówię: ja bym tak nie zrobiła. Albo: kiedyś tak zrobiłam i żałowałam. Sprawdzam. Analizuję interpretacje prawa prasowego, zaglądam do zagranicznych mediów. Kodeks postępowania i wytyczne redakcyjne „Guardiana” mają ponad 30 stron i szczegółowo rozpisują zasady dotyczące anonimizacji rozmówców, pracy z osobami nieletnimi, cytowania, wykorzystywania różnorodnych źródeł i mnóstwo innych kwestii, choćby stosowanie narzędzi AI i zachowanie w mediach społecznościowych.