Tu jest zupełnie inna aura niż na dole. Tam potrafi być straszny upał, a tutaj jest całkiem rześko. Dosyć często tu wieje, a ja lubię wiatr. Lubię go w górach, lubię na windsurfingu, na którym pływam na zatoce w Chałupach, ilekroć zapowiadają dobrą prognozę. Wiatr daje mi siłę, którą mogę wykorzystać, ale też poczucie bycia zanurzonym w świecie. Bo ten wiatr to namacalna przestrzeń wokół nas, prawda? Czujemy, że nie jesteśmy zawieszeni zupełnie w niczym.
Istotne było też dla mnie, że to mieszkanie jest usytuowane tyłem do ruchliwej ulicy, dzięki czemu nie jest bardzo głośno. Choć, niestety, głośniej niż zakładałem. Tu moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością. W ogóle okolica – przyznaję – mnie rozczarowała i jest jedynym tego mieszkania mankamentem. I chociaż czuję się w nim doskonale i bardzo je lubię, to nie jest to moje miejsce na ziemi ze względu na okolicę. Wcześniej mieszkałem na Muranowie, w starej dzielnicy z duszą. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek przeprowadzę się na prawy brzeg Wisły, bo sam mawiałem, że to już nie jest Warszawa…, ani nawet Europa. Jednak oferta nam się spodobała, a że mam duszę naukowca i uważam, że eksperyment jest zawsze lepszy od wyobrażenia, postanowiłem spróbować – mieszkanie świetne, a przecież nie jest to decyzja, która wiąże mnie na całe życie. Rzeczywiście świat okazał się tu trochę inny.
Brakuje mi zwykłej zieleni, miejsc, gdzie można bez stresu pochodzić. Tu ich nie ma, po prostu. Przyjeżdża się tu po to, żeby być w domu. Na spacer trzeba gdzieś podjechać. Przestrzeń jest tu mało przyjazna, dużo dziwnych zaułków, gdzie można utknąć i się zgubić, mało kątów prostych. Wiem, że to kwestia mojego wzroku, ale ta przestrzeń jest dla mnie nieładna i nieprzyjazna, a logistyka jest dla mnie wyzwaniem. Choć doceniam, że przystanek autobusowy mam tuż pod blokiem i bez kłopotu mogę dostać się do centrum. Najlepiej spaceruje się wzdłuż ulicy Kinowej, co jest chyba najlepszą recenzją tej okolicy. Panuje tu stosunkowo mały ruch, jest prosty chodnik, odcinek tysiąca, może tysiąca dwustu metrów, przez który mogę iść i nie natykam się co krok na przeszkody. Bo te przeszkody są męczące, człowiek ciągle jest spięty, musi uważać – tu jakiś słupek, tam kosz, tu krzywy chodnik, tam dziura w chodniku, jakieś auto zaparkowane jak popadnie, czyli z mojej perspektywy jeden wielki bajzel. Potrzebuję przestrzeni, przez którą mogę iść szybko i nie obawiać się tego, że zaraz na coś wpadnę. Dlatego jeżeli chcę gdzieś połazić, to po prostu wsiadamy w samochód i jedziemy do lasu. Ale nie mogę tego zrobić sam.
Pewnie jeszcze znajdę swoje miejsce na ziemi, gdzieś w Polsce, bo dobrze mi tutaj i chciałbym tu żyć. Mam zaledwie pięćdziesiąt osiem lat, zamierzam jeszcze trochę pożyć. Ale na razie nie palę się do kolejnej przeprowadzki, bo w tym mieszkaniu jest mi naprawdę dobrze. Korzystamy z balkonu, jest idealny, by sobie wieczorkiem posiedzieć, pogadać, winko wypić. Oglądam miejską panoramę i wciąż się tym cieszę. Każdego dnia.