1.
Zacznijmy od tego, że idee wyznaczające kierunek ludzkiej cywilizacji nie powstają w próżni. Nie są produktami odcieleśnionych intelektów, tylko rodzą się w konkretnych sytuacjach i wynikają ze wzajemnych oddziaływań różnych czynników. Ludzki rozum pełni w tym procesie kluczową rolę, ale nie da się oddzielić go ani od ciała, ani od świata. Na to, co w danym momencie możliwe do pomyślenia, wpływa klimat intelektualny określonej chwili, ale i warunki klimatyczne konkretnego miejsca czy osobista historia myśliciela lub myślicielki, a także otaczająca ich kultura materialna.
Intelekt nie jest tak abstrakcyjny, jak nam się wydaje: jest ucieleśniony, osadzony w kontekście, spleciony z emocjami. Nie myślimy samą głową, i nie myślimy w pojedynkę. Nasz obraz świata porządkujemy za pomocą metafor zaczerpniętych od innych ludzi i z otoczenia. To dynamiczny, ewoluujący i fascynujący proces – pełen wzlotów i upadków.
Metafora stanowi potężne narzędzie poznawcze, zwłaszcza tam, gdzie mamy do czynienia ze zjawiskiem szczególnie trudno uchwytnym. Na przykład czas jest czymś, co łatwiej zrozumieć, kiedy „przetłumaczymy” go sobie na pojęcia odnoszące się do przestrzeni. Zatem czas płynie, mija, kurczy się; przeszłość jest za nami, a przyszłość – jeszcze przed tobą. Szybko poruszające się nowoczesne maszyny dostarczyły nowego paliwa (sic!) dla wyobraźni: można więc włączyć dopalanie (żeby zdążyć wykonać jakąś pracę), zrobić coś w tempie odrzutowym, itd.
Metafora to jednak broń obosieczna: udana – odsłania jakąś zależność w świecie, uwypukla podobieństwo czy analogię zachodzącą między zjawiskami, ale jednocześnie także coś zasłania (jeszcze do tego wrócimy). Warto jednak pamiętać, że metafora to metafora; że nie istnieje taki opis rzeczywistości, który nie byłby przybliżeniem.
Całe to uwikłanie idei, koncepcji i wynalazków w intelektualny i materialny kontekst danego czasu i miejsca łatwiej zauważyć w odniesieniu do innych epok, do których nabraliśmy już krytycznego dystansu. Mój ulubiony przykład to myśl kartezjańska, nadal odciskająca swój ślad na naszych sposobach porządkowania rzeczywistości, choć z dzisiejszej perspektywy również problematyczna. René Descartes (1596-1650) należał do najwybitniejszych filozofów swoich czasów: usystematyzował istniejący stan ludzkiej myśli, stworzył podstawy nowoczesnego paradygmatu naukowego, dokonał podziału wiedzy na dyscypliny, a jednocześnie, w kilku kluczowych kwestiach, brawurowo się pomylił. Jeśli się nad tym zastanowić, można dojść do wniosku, że najbardziej uderzające błędy wybitnego uczonego stanowiły prostą konsekwencję pewnej metafory.
Otóż system kartezjański w dużej mierze opiera się na założeniu, że natura i wszystko co do niej należy – a zatem także ciało – jest rodzajem maszyny. Właśnie to założenie doprowadziło myśliciela do wniosku, za który jest dziś słusznie krytykowany, że zwierzęta to automaty zrobione z mięsa, wspaniałe w swej precyzyjnej budowie, ale niemogące doświadczać samych siebie ani świata. Choć aktualne utożsamienie Kartezjusza z najbardziej destrukcyjnymi aspektami zachodniej cywilizacji uważam za niesprawiedliwe (i prezentystyczne), to sformułowanych w Rozprawie o metodzie (1637) myśli o naturze nie da się obronić. Skąd zatem wzięła się przewodnia, mechanistyczna metafora tej filozofii?
Łatwiej nam będzie to zrozumieć, jeśli przyjrzymy się otaczającej Kartezjusza kulturze materialnej. W XVII wieku ludzi fascynowały tzw. automata, dosłownie – „rzeczy poruszające się z własnej woli”. Kontemplując groty w ogrodach wokół pałacu Saint-Germain-en-Laye pod Paryżem, Kartezjusz natknął się na modne wówczas automata wykorzystujące hydraulikę siłową, czyli szczególnego rodzaju wyszukane fontanny naśladujące rozmaite żywe stworzenia, często wykorzystujące zjawisko tęczy. Żeby zrozumieć ten fascynujący fenomen, Kartezjusz kazał zrobić sobie ze szkła powiększoną imitację kropli deszczu, następnie badał pojawianie się w środku różnych kolorów w zależności od jej ułożenia względem słońca (przytaczam te informacje za historykiem nauki, Simonem Werrettem). Myśliciel doszedł do wniosku, że tęcza, podobnie jak cała natura, jest dziełem sztuki, to znaczy jest sztuczna, kontrolowana przez Wielkiego Mechanika – tego samego, który tchnął duszę w mechaniczną zabawkę ludzkiego ciała (stąd u Kartezjusza absolutny dualizm: ciało/dusza). Zwróćmy także uwagę, że wiek XVII to również coraz bardziej precyzyjne wahadłowe zegary mechaniczne. Popularność tego rodzaju urządzeń wpłynęła na ludzkie pojmowanie czasu (który odtąd stał się mierzalny) i samych siebie.
Przełomowe albo po prostu działające na wyobraźnię technologie często stają się źródłem metafor, za pomocą których próbujemy uchwycić naturę własnego umysłu, jakbyśmy wierzyli, że wraz z nowym wynalazkiem zbliżyliśmy się do odpowiedzi na podstawowe nurtujące nas pytanie: kim jesteśmy? Dostrzegamy błędy poprzednich epok, trudniej nam zobaczyć własne.
Pora jednak wrócić do tego, co metafora zasłania. Wiodącą technologią naszego czasu bez wątpienia jest internet, a także, w coraz większym stopniu, narzędzia związane z tak zwaną „sztuczną inteligencją” (na marginesie: jest to technologia bardzo wysokoemisyjna). Analogie między komputerem a ludzkim mózgiem narzucają się same. Zaczynamy więc tłumaczyć sobie własne procesy kognitywne za pomocą metafor odnoszących się do technologii cyfrowych. Co w ten sposób tracimy z pola widzenia? Na jakie aspekty samych siebie i na jakie właściwości ludzkiej myśli pozostajemy ślepi?
„Sztuczną inteligencję” konsekwentnie biorę w cudzysłów. Chcę przez to podkreślić, że w samym tylko określeniu tej technologii mianem „inteligencji” zawiera się problem, analogiczny do błędu Kartezjusza. Bezprecedensową moc obliczeniową czy nawet pewnego rodzaju zdolność do uczenia się można scharakteryzować jako „inteligencję” tylko pod warunkiem, że zgodzimy się na bardzo zawężone rozumienie tej cechy – takie, które jest na rękę korporacyjnemu kapitalizmowi. Innymi słowy, porównanie komputera do mózgu (i mózgu do komputera) uwypukla ich rzeczywiste podobieństwo, ale w efekcie zapominamy, że ludzki mózg po prostu nie jest maszyną.