Julia Parkot

Dzik w wielkim mieście

Reportaż

M. Wei/Unsplash

— Pani tam z pieskiem nie idzie.

— Dlaczego?

— Są tam. — Starsza kobieta poprawia na nosie okulary. — Byliśmy z moim Waflem. Myślałam: „O, jak się ładnie z pieskami bawi". To nie były pieski.

***

Z kilkunastu metrów trawnika został mały zielony kwadrat. Reszta wywrócona do góry nogami. Na filmiku widać piątkę sprawców. Na Facebooku burza.

„Młode ogrodniki. A ponoć w rolnictwie rąk do pracy brakuje".

„Według mnie ładnie zaorane. Można by coś posiać".

„Masakra i będzie coraz gorzej, a ludzie się cieszą, dramat. Trawniki zryte, szkody, tylko rozmnażają się jak króliki".

„Na pewno pisze pani o dzikach? Bo opis bardziej pasuje do homo sapiens".

„A władze miasta się cieszą, bo pretekst jest, żeby znajomym zlecić później rewitalizacje trawników. I biznes się kręci".

„Zabudowa blokami trwa, to co się dziwicie. One nie mają już miejsca".

„Proponuję wyprowadzkę za miasto i zwolnienie im trochę miejsca".

***

Pomiędzy blokami przy ulicy Piltza duży nieużytek. Deweloperskie wykopki sprawiły, że na polanie powstała gigantyczna kałuża. To jedno z ich ulubionych miejsc. Przychodzą całą grupą, obchodzą wodę gęsiego, bawią się w krzakach i idą dalej. Widowisko zazwyczaj przyciąga liczną widownię. Mieszkańcy stoją na balkonach i robią zdjęcia. Wychodzi też starszy mężczyzna. Dłonią z papierosem wskazuje na spacerujące wokół kałuży dziki.

— Na basen przyszły, na basen.

***

Oficjalnie to Dębniki. Dla krakowian ta dzielnica to jednak Ruczaj. Malownicza nazwa nie wzięła się znikąd: ruczaj to mały strumień lub potok. Na krakowskim Ruczaju do dziś nie brakuje terenów podmokłych i łąk. Choć do centrum jedzie się stąd osiemnaście minut tramwajem, miejscami wciąż można się poczuć jak na wsi. Podczas spaceru do paczkomatu zobaczyć kurę, pójść z psem na łąkę, spotkać bażanta. Jeszcze dwie dekady temu ta część Krakowa to były w większości pola i tereny zielone. Pierwsze bloki stanęły tutaj pod koniec lat osiemdziesiątych. Dziś Ruczaj coraz bardziej się rozrasta. Bloki pojawiają się gęściej i dalej, powstały biurowce, filie uczelni, kolejne sklepy. Mieszkańcy narzekają, że dzielnica zamieniła się w deweloperski miszmasz. Na tym kontrowersje się nie kończą: jest to również dzicze zagłębie Krakowa.

Dziki mają już na Ruczaju ulubione miejsca i siedziby. Chodniki i trawniki przy Obozowej i Chmieleńcu, okolice centrum handlowego Atut na Czerwonych Makach i tamtejszego cmentarza, siedziby korporacji koło pętli tramwajowej, kampus Uniwersytetu Jagiellońskiego. Lubią też parki i laski. Świadectwem ich obecności są nie tylko zryte trawniki, ale także osiedlowe tabliczki „Proszę zamykać furtkę z uwagi na pojawienie się dzików" oraz plakaty informujące o tym, jak się zachować podczas spotkania z dziczym osobnikiem. Dzików jest w ostatnich miesiącach tyle, że podzieliły lokalną społeczność. I, jak trafnie określa to Dorota Borodaj w książce „Szkodniki. O ludziach drzewach i maszynach w Puszczy Białowieskiej", wywołały walkę na opowieści. Podczas spotkań na ulicy, w windzie, na lokalnej grupie na Facebooku.

Monika

Próbuję zasnąć, nagle słyszę chrumkanie, potem „Andrzej, kurwa, uciekaj!". Za blokiem jest łąka. Na środku kępa krzaków. Można rozłożyć koc, otworzyć piwo i siedzieć do rana. Tamtej nocy na imprezę wbiły dziki. Najpierw było zamieszanie, potem: „Ej, podejdźmy" i coraz głośniejsze chrumkanie. Ci ludzie na bank nie byli trzeźwi. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało. Bo później było już cicho. Ale długo cicho już nie będzie.

Ostatnio dowiedzieliśmy się, że będzie tędy biegła droga. Co chwila zabudowywany jest jakiś zielony kawałek. Zwierzęta nie mają się gdzie podziać. I wychodzą na ulice.

Spotykam dziki regularnie, na chodnikach, trawnikach. Zazwyczaj robi się zbiegowisko. Dorośli i dzieci się zatrzymują, robią zdjęcia. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś uciekał w popłochu. Raz starsza kobieta krzyczała do mnie z balkonu: „Pani tam nie idzie, bo tam dziki są". Osiedlowy monitoring. Ale o ile na chodniku czuję, że to one są u mnie, a nie ja u nich, tak na zalesionym terenie zaczynam się bać. Gdy idę laskiem lub parkiem, zwłaszcza po ciemku, mój mózg od razu zaczyna formatować wszelkie pniaki, śmietniki i głazy jako dziki.

Natalia

Czasem mówię do męża, że dziki w mieście należy przerobić na kiełbasę. Nie rozumiem zachwytu. To nie kotek czy piesek, ale ogromne dzikie zwierzę. Przy Kobierzyńskiej dzik wpadł już do salonu fryzjerskiego i zrobił demolkę. Ludziom nic się nie stało, ale mogło. Sama widziałam, jak dzik podszedł do spacerującej z labradorem kobiety. Obwąchał się z psem i poszedł w swoją stronę. Ale co by się stało, gdyby labrador zaszczekał?

Nie czuję strachu, ale gdy widzę dzika, omijam go szerokim łukiem. Nie rozumiem znajomych, którzy twierdzą, że powinniśmy się przyzwyczaić do obecności dzików, bo zabraliśmy im teren. Tu chodzi tylko o to, że zwiększyła się ich populacja i w mieście nie mają naturalnych zagrożeń. Mają za to dostęp do uczty w postaci śmietników. Czasem trafiają się lepsze smakołyki. Kiedy dzik wpadł na boisko przy szkole syna, dzieciaki rzucały mu kanapki. Dorośli też je dokarmiają. Na grupie „Dziki na Ruczaju" jest pani, która regularnie pisze, żeby dawać im jabłuszka, bo biedne jedzą ze śmietników. No bardzo biedne: dzik w naturze nie je jabłuszek, tylko szuka jedzenia. W mieście ma łatwo. Po co szukać, po co ryć, podejdzie, rozerwie reklamówkę i jest jedzonko. Dokarmiać w mieście to można sikorki.

Dziki żrą ze śmietników, ryją trawniki, niedługo zaczną chodzić środkiem drogi i będą stanowić zagrożenie dla samochodów. A zderzenie z dzikiem to nie zderzenie z muchą. Największy strach to o dzieci. Mój syn panicznie boi się dzików. Mogę tłumaczyć, jak ma się zachować, ale dziecko to dziecko. Zareaguje instynktownie.

Tomasz

A ja to może dzieci nie lubię, może to one mi przeszkadzają. Dzik to dla mnie zwierzę miejskie. Poza miastem go nie widziałem. W Krakowie dziesiątki razy. Cieszę się za każdym razem, gdy go widzę z bliska. Bo nieraz stoję na balkonie, a taki dzik dwa metry ode mnie buszuje w rabatach.

Czasem próbowałem co większego intruza przegonić, rzucałem w niego kawałkami kory. Nic mi się nie stało, dzik nic sobie ze mnie nie robił. A taki niby niebezpieczny.

Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że dziki mogą sprawiać problemy, że można się bać. Tylko dlaczego się na ich temat nie edukuje? Na przykład w szkołach, skoro zawsze wyciągany jest argument dzieci. Sam kiedyś musiałem rozgonić grupkę uczniów, która rzucała w dziki jakimiś plastikami. Rodzice też nie są mądrzejsi. Ludzie zostawiają śmieci pod śmietnikiem, bo im się nie chce pójść kawałek dalej. Dzik ma łatwo. Rozrywa worek i zaczyna grzebać. Spieramy się, a dużo w tym ludzkiej winy.

Nigdy i od zawsze

Spory budzi nawet moment pojawienia się dzików na Ruczaju.

Monika mieszkała na Ruczaju w latach 2010-2013, w czasie studiów. Wróciła w 2018 roku. Pierwsze spotkanie twarzą w ryjek miało miejsce około roku 2020. Wcześniej ani razu dzika nie widziała, choć wiele się już o nich mówiło.

— Myślałam nawet, że tak nie wypada, że to obowiązek każdego mieszkańca. Że jak nie widziałam dzika na Ruczaju, to nie jestem pełnoprawną mieszkanką — wspomina. Od kilku lat widuje je regularnie.

Kamila na Ruczaj przeprowadziła się siedem lat temu. Mówi, że dziki już wtedy były. Może nie chodziły tak licznie i w biały dzień, ale wieczorami je widywała. Teraz zjawiają się regularnie. W dzień, w nocy, pojedynczo, grupami. Kamila i jej chłopak mają mieszkanie na parterze. Chrumkanie i kwiczenie za oknem to norma.

Lidia twierdzi, że na Ruczaju żyje niemal pół wieku, ale dzików nigdy nie było.

Anna, która w tej części Krakowa mieszka od dwóch dekad, mówi, że dziki były zawsze, ale pojedyncze.

Marek Wajdzik to profesor na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie i specjalista od ekologii zwierząt łownych. Jako młody leśnik otrzymał prośbę o pomoc od urzędu miasta, bo na Ruczaju pojawiły się pierwsze dziki.

— To było jakieś trzydzieści lat temu. Ale wtedy było ich co najwyżej kilkanaście — tłumaczy. Zaznacza, że liczenie dzikich zwierząt to trudna sprawa, która w zasadzie nie jest nam potrzebna. — Nam jest potrzebna informacja o bezpiecznym progu. Kiedyś widziała pani dzika raz na miesiąc, teraz być może co drugi dzień. Papierkiem lakmusowym może być też ilość wyrządzonych szkód lub zdarzeń drogowych — mówi Marek Wajdzik.

Anna

Same szkody. Ryją, ryją i ryją. Denerwuje mnie, gdy ludzie mówią, że zabraliśmy im miejsce. One też zabierają miejsce nam. W pierwszy ciepły marcowy weekend widziałam, jak dziki opalają się na pumptracku. Dzieci nie mogły zasuwać na rowerach i deskorolkach, bo one zaanektowały plac zabaw. Powoli anektują też ogród dla mieszkańców. Jestem jego opiekunką. Nie śpię po nocach. Boję się, że dziki wkroczą do środka i zrobią demolkę. Już tak było. Trawnik został wywrócony do góry nogami. W reanimacji pomagali harcerze: dzieci przez pół soboty układały trawę tak, by odżyła. Teraz planujemy kupić kompost. Boimy się, że jak go przywiozą, to dziki zrobią sobie w nim spa.

Mieszkańcy zapominają, że dzik jest dziki. Powinien żyć w lesie, a nie pałętać się po betonie. Ludzie zżywają się z tymi zwierzętami emocjonalnie. Jedna z loch dostała nawet imię Lola. Z Lolą trudniej jest się rozprawić niż z anonimowym ryjącym dzikiem. Wywieźć ją. Odstrzelić. To zjawisko ma nawet nazwę. Bambinizm, uczłowieczanie zwierząt, od bajki Disneya. Jednak muszę przyznać, że widok dzików, które przechodzą przez przejście dla pieszych, rozczula nawet mnie. Możemy obserwować dzikie zwierzęta z tak bliska. W poprzedniej ekipie ruczajowych dzików była locha, ojciec i jedenastka maluchów. Pierwszy raz widziałam tak malutkiego warchlaczka. Był wielkości większego kurczaka.

Zofia

Filozofa poznałam w swoje urodziny dwa lata temu. Sąsiad powiedział, że ludzie uciekają spod Żabki, bo dzik.

Szłam do sklepu z duszą na ramieniu. Wracam. I był. Samotny, smutny, człap, człap. Wielki jak szafa gdańska. Od tamtej pory widzę go regularnie, zwykle o zmierzchu.

Kiedy dłużej się nie spotykamy, to się boję. Że został złapany. Że wpadł pod samochód. A drugi raz wolałabym martwego dzika na środku drogi nie widzieć. Dlaczego Filozof? Był typ filozofów, którzy chodzili i rozmyślali. Jak mój dzik. Ja też rozmyślam o nim. Dlaczego chodzi sam? Gdzie śpi? Dlaczego wychodzi głównie wieczorami?

Filozof jest tak wielki, że rozniósłby mnie w trzy sekundy. Nie boję się, ale czuję respekt. Bardziej ekscytuje mnie to, że mogę obserwować dzikie zwierzęta z bliska. Patrzeć na nie, obchodzić je. Mieszkańcy mówią tylko o zrytych trawnikach. Zapominamy, że dziki robią dużo pozytywnej roboty. Spulchniają glebę, zjadają szkodniki. Ale jak ktoś sobie zafundował trawę z rolki, to boli portfel. Mnie boli inna kwestia. Jak to możliwe, że część Krakowa, która zamieniła się w okropne blokowisko, ma tak piękną nazwę. Ruczaj. Każdy blok z innej parafii, a pośrodku dziki.

Dzik, który dzieli

Socjolożka Dorota Peretiatkowicz w ogóle nie jest zdziwiona: jesteśmy tak podzielonym społeczeństwem, że i dziki nas dzielą. Mamy potrzebę zajęcia stanowiska i niekoniecznie chcemy słuchać drugiej strony.

— Widać to na przykładzie osiedli. Chcemy, żeby to była przestrzeń wspólna. Ale w gruncie rzeczy bardziej moja — mówi Dorota Peretiatkowicz. Chodzi w końcu o dom. A we własnym domu każdy chce żyć po swojemu: jedni z dzikami, drudzy bez.

Argumenty każdej ze stron wydają się uzasadnione.

— Część reaguje lękowo na to, że zabija się biedne dziki, drudzy, że dzik nie tylko zeżre stokrotki z ogródka, ale też zaatakuje człowieka, na przykład małego — tłumaczy socjolożka. Na tym lęku trudno budować porozumienie. Łatwo za to o postawy radykalne i agresywne. Zwłaszcza w przypadku tematu, który budzi w Polsce tak skrajne emocje, jak ekologia.

Janusz Sielicki jest ekologiem i socjologiem. Temat dzikich zwierząt jest mu wyjątkowo bliski:  jego ojciec zajął się odtwarzaniem populacji sokoła wędrownego w Polsce. Dziś on sam również się tym zajmuje. Janusz Sielicki podkreśla, że ekologia to nauka na temat oddziaływań między organizmami żywymi.

— Natomiast to, co nazywa się ekologicznymi działaniami, często bazuje nie na wiedzy, a na emocjach — mówi. Kiedy włączają się emocje, wyłącza się wiedza. — A konflikt, który wywołują dziki w mieście, to nie tylko konflikt człowieka z przyrodą, ale też właśnie konflikt emocji z wiedzą — dodaje.

Dzicza biologia

Dzik staje się w coraz większym stopniu gatunkiem synurbijnym. Przystosował się do życia w mieście. Tak mówi nauka.

— Ma zachowania inne niż dzik „dziki", który żyje w lesie, na polach. Przez skażenie światłem dzik miejski zaczyna być aktywny około godzinę wcześniej — tłumaczy leśnik Marek Wajdzik. Poza miastem dziki kierują się księżycem i ich aktywność na terenach otwartych jest mniejsza w czasie pełni. Na obszarach miejskich nie ma on dla nich takiego znaczenia.

Na rozwój gatunków synurbijnych wpływa między innymi to, że część osób w poczuciu przyrodniczej misji zaczyna dokarmiać dzikie zwierzęta i nawet nie zdaje sobie sprawy, że tak naprawdę im szkodzi. Zwłaszcza że dzik jest gatunkiem wszystkożernym. W specyficznych warunkach staje się nawet drapieżnikiem.

— Dokarmiając dziki, tworzymy im bazę żerową. „Locha taka ładna, warchlaczki słodkie"… Ludzie rzucają obierki z ziemniaków, stare bułki. To nikomu nie pomaga — zaznacza Marek Wajdzik. Dodaje, że na dziczą sytuację wpływa też wzrost upraw kukurydzy w Europie. Jest dodatkowa karma, jest czym wyżywić nowe dzicze pokolenia. Jeśli osobnik będzie dobrze odżywiony, to zacznie się rozmnażać wcześniej – nie w trzecim, ale już w drugim, a nawet w pierwszym roku życia. Koło się zamyka, a dziki coraz częściej zamiast po lesie spacerują po miejskim bruku.

W Marku Wajdziku dziki budzą przede wszystkim ciekawość badawczą.

Bo to gatunek, który się adaptuje, zmienia rytuał godowy, bazę żerowania, może się przystosować do życia z człowiekiem.

Jednak leśnik nie dziwi się, że dziki budzą też strach. Mogą przecież stanowić zagrożenie, na przykład w ruchu drogowym, przenosić choroby. Dzik przyparty do muru będzie chciał się bronić, a nawet może zaatakować.

Miejskimi bywalcami w Krakowie są już jednak nie tylko dziki, ale także lisy, borsuki, jenoty, szakale, sarny, łosie i jelenie.

— Gdy prowadzę zajęcia dla studentów o gatunkach synurbijnych, to średnio co pięć lat muszę aktualizować slajdy. Bo jak przed kilkoma laty mówiłem, że temu procesowi może poddać się jeleń, tak teraz mogę śmiało powiedzieć, że się poddał — zauważa Marek Wajdzik. Dziki dostosowały się jednak wyjątkowo dobrze. — To bardzo inteligentne zwierzęta. Kiedyś z niedowierzaniem oglądaliśmy filmy z egzotycznych krajów, z małpkami, które przychodziły do człowieka i kradły jedzenie, ręczniki. Dzisiaj nasze dziki robią to samo, a przecież telewizji nie oglądały — podsumowuje leśnik.

Przeciwnicy dzików w mieście mówią, że władze i służby nic z problemem nie robią. Ale rozwiązania istnieją. Tylko nie tam, gdzie ich szukamy.

— Przestrzeń miejską należy zabudowywać w taki sposób, by zielone enklawy były połączone, co ułatwi zwierzętom przemieszczanie się. Ważne jest graniczenie upraw kukurydzy, na przykład za sprawą dopłat od miasta. Wygrodzenie miejsc takich jak skwery, place zabaw. Nadzieją są też badania nad środkami farmakologicznymi. Ale przede wszystkim edukacja — wymienia Marek Wajdzik.

A do tego wszystkiego umiejętność dialogu i ludzka współpraca.

***

Ulica.

— Pani popatrzy na ten trawnik, poryte tak, że pies po pachy brudny. Na osiedle w nocy czasem strach iść. Ale wie pani co? Jakbyśmy tak wszyscy znaleźli w sobie trochę dobrej woli, to się wszyscy tu w mieście pomieścimy. Razem z tymi dzikami.

***

Grupa sąsiedzka.

„Proszę zgłaszać, pisać pisma, maile, żeby było widać, że jest ślad zgłoszenia do wydziału środowiska, żeby coś zadziałało w sprawie gościnnych wyskoków towarzystwa”.

„O co ta afera. Deweloperzy niszczą las i całe okolice, wygonili biedną zwierzynę z lasu, a teraz co, zabić te dziki? To jest chore".

„Czyli miasta w ogóle nie powinny istnieć, bo przecież na początku był las…".

„Słodziaki".

„Strach wyjść".

„Bardzo kulturalne, dalej niech deweloperzy budują, przecież tutaj żyją zwierzęta i to my weszliśmy z butami".

***

Film: trzy dorosłe dziki przechodzą przez przejście dla pieszych, samochody się zatrzymują.

Zdjęcie: w wykopanym pod dużym świerkiem dole leży dzik.

„Ma prawo odpocząć, zabrane tereny, to gdzie ma odpoczywać, biedne zwierzęta".

„Weź je do swojego domu. Najlepiej salonu".

„To Teodor".

 

 

Julia Parkot jest absolwentką Polskiej Szkoły Reportażu i redaktorką Onet Premium.

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne

Nie optymalizujemy naszych tekstów pod kątem SEO, nie walczymy o clickbaity i zasięgi. Chcemy być miejscem, w którym możecie czytać wartościowe reportaże, analizy, wywiady i felietony. Nie zarabiamy na tworzeniu tego serwisu, ale chcemy godnie płacić autorom i autorkom, którzy dla nas piszą. Dlatego jeśli doceniasz naszą pracę, prosimy, rozważ drobne wsparcie naszych wysiłków. Dołączając do naszej społeczności w serwisie Patronite, pomagasz nam tworzyć jakościowe teksty.

Wspieraj na Patronite

Może Cię zainteresować

wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 
wspieraj nas na Patronite
 

Grantor

kpo getLogotypesStrip