— Pani tam z pieskiem nie idzie.
— Dlaczego?
— Są tam. — Starsza kobieta poprawia na nosie okulary. — Byliśmy z moim Waflem. Myślałam: „O, jak się ładnie z pieskami bawi". To nie były pieski.
***
Z kilkunastu metrów trawnika został mały zielony kwadrat. Reszta wywrócona do góry nogami. Na filmiku widać piątkę sprawców. Na Facebooku burza.
„Młode ogrodniki. A ponoć w rolnictwie rąk do pracy brakuje".
„Według mnie ładnie zaorane. Można by coś posiać".
„Masakra i będzie coraz gorzej, a ludzie się cieszą, dramat. Trawniki zryte, szkody, tylko rozmnażają się jak króliki".
„Na pewno pisze pani o dzikach? Bo opis bardziej pasuje do homo sapiens".
„A władze miasta się cieszą, bo pretekst jest, żeby znajomym zlecić później rewitalizacje trawników. I biznes się kręci".
„Zabudowa blokami trwa, to co się dziwicie. One nie mają już miejsca".
„Proponuję wyprowadzkę za miasto i zwolnienie im trochę miejsca".
***
Pomiędzy blokami przy ulicy Piltza duży nieużytek. Deweloperskie wykopki sprawiły, że na polanie powstała gigantyczna kałuża. To jedno z ich ulubionych miejsc. Przychodzą całą grupą, obchodzą wodę gęsiego, bawią się w krzakach i idą dalej. Widowisko zazwyczaj przyciąga liczną widownię. Mieszkańcy stoją na balkonach i robią zdjęcia. Wychodzi też starszy mężczyzna. Dłonią z papierosem wskazuje na spacerujące wokół kałuży dziki.
— Na basen przyszły, na basen.
***
Oficjalnie to Dębniki. Dla krakowian ta dzielnica to jednak Ruczaj. Malownicza nazwa nie wzięła się znikąd: ruczaj to mały strumień lub potok. Na krakowskim Ruczaju do dziś nie brakuje terenów podmokłych i łąk. Choć do centrum jedzie się stąd osiemnaście minut tramwajem, miejscami wciąż można się poczuć jak na wsi. Podczas spaceru do paczkomatu zobaczyć kurę, pójść z psem na łąkę, spotkać bażanta. Jeszcze dwie dekady temu ta część Krakowa to były w większości pola i tereny zielone. Pierwsze bloki stanęły tutaj pod koniec lat osiemdziesiątych. Dziś Ruczaj coraz bardziej się rozrasta. Bloki pojawiają się gęściej i dalej, powstały biurowce, filie uczelni, kolejne sklepy. Mieszkańcy narzekają, że dzielnica zamieniła się w deweloperski miszmasz. Na tym kontrowersje się nie kończą: jest to również dzicze zagłębie Krakowa.
Dziki mają już na Ruczaju ulubione miejsca i siedziby. Chodniki i trawniki przy Obozowej i Chmieleńcu, okolice centrum handlowego Atut na Czerwonych Makach i tamtejszego cmentarza, siedziby korporacji koło pętli tramwajowej, kampus Uniwersytetu Jagiellońskiego. Lubią też parki i laski. Świadectwem ich obecności są nie tylko zryte trawniki, ale także osiedlowe tabliczki „Proszę zamykać furtkę z uwagi na pojawienie się dzików" oraz plakaty informujące o tym, jak się zachować podczas spotkania z dziczym osobnikiem. Dzików jest w ostatnich miesiącach tyle, że podzieliły lokalną społeczność. I, jak trafnie określa to Dorota Borodaj w książce „Szkodniki. O ludziach drzewach i maszynach w Puszczy Białowieskiej", wywołały walkę na opowieści. Podczas spotkań na ulicy, w windzie, na lokalnej grupie na Facebooku.
Monika
Próbuję zasnąć, nagle słyszę chrumkanie, potem „Andrzej, kurwa, uciekaj!". Za blokiem jest łąka. Na środku kępa krzaków. Można rozłożyć koc, otworzyć piwo i siedzieć do rana. Tamtej nocy na imprezę wbiły dziki. Najpierw było zamieszanie, potem: „Ej, podejdźmy" i coraz głośniejsze chrumkanie. Ci ludzie na bank nie byli trzeźwi. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało. Bo później było już cicho. Ale długo cicho już nie będzie.